wtorek, 30 listopada 2010

Ostani Pradawny


Krew ostatniego...


PROLOG


Stare pianino z czasów świetności Napoleona, poczęło delikatnie przemawiać rękami jednego z długowiecznych. Dom był pusty, nie było w nim żywej duszy, nie licząc wszędobylskiemu duchowi przeszłości, który otaczał każdy przedmiot. Wazy z starożytnych Chin, półki zawalone ocalonymi rękopisami z Aleksandrii oraz inne archeologiczne znaleziska sprawiały, iż dom przypomniał bardziej muzeum niż mieszkanie. Mimo braku widocznej obecności innych mieszkańców, wszystko było dokładnie poukładane i czyste. Kolejne ostre nuty zakazanej przez inkwizycje, a potem zapomnianej melodii przenikały pokój. Ta pustka jednak jemu nie przeszkadzała. Właściciel nie trawił i nie tolerował nikogo na swej posesji. Nawet mu podobni szlachcice, nie byli tu mile widziani. Sam książę bał się zaglądnąć, bez uprzedzenia do jego schronienia. Zaś jej mieszkaniec nie był przecież nikim wyjątkowym w tym mieście, co innego gdzie indziej ale nie tu. Uśmiechnął się podle sam do siebie i rzekł przerywając grę:
- Kolejny błąd mistrza...- skreślił kilka nut z starego, nie mal że antycznego notesu samego Beethovena, wprowadził własne poprawki i wrócił do gry. Nikt inny, no może nieliczni nie mieli prawa poprawiać wielkiego mistrza. Ale jego jakoś nie obchodziły prawa, zasady i moralności. One właśnie osłabiały ludzi i powoli niszczyły jego braci. Nagle przestał grać i w jego umyśle pogrążonym w stagnacji pojawiła się nieco zbereźna jak na jego antyczny wiek myśl. Uśmiech zabójcy przeszył jego martwe usta. Pogrążył się w myślach, analizował i „przetrawiał” każdy ruch który ma zrobić. Wstał i wykonał kilka niemal tanecznych wyuczonych kroków. Zmierzał ku starej mapie. Mapę tę znalazł w archiwach tego podłego Los Angeles, prawda że wtedy szukał czegoś innego, ale to przykuło jego uwagę. Rozłożył mapę powoli i delikatnie, nie mógł pozwolić sobie na uszkodzenia. Na mapie widniały masońskie inskrypcje, lecz brak na niej daty wzbudzał w nim ciekawość, co do jej przeznaczenia.
- Po cóż komuś zachowywać mapę, bez datowania owej...- pytanie zadane samemu sobie nie znalazło odpowiedzi w pustym domu. Rozglądnął się na lewo i na prawo, jakby szukał intruza, lecz zamiast tego zatrzymał swój wzrok na nabytku, a raczej darze Wielkiej Loży Angielskiej. Przyrząd wyglądał jak cyrkiel, lecz jego przeznaczenie było inne. Nie minęło kilka sekund i precyzyjne lecz delikatne ruchy badacza poczęły kreślić niewidzialne linie na mapie. Wyglądało to tak jakby dokonywał pomiarów ulic, lecz nie taki był jego zamiar. Wiedział, że masoneria potrafi zaszyfrować wiele informacji na nie pozornej mapie, przy pomocy głupich i zawiłych obliczeń. Deszyfracja zajęła sporo czasu i była bardzo zawiła, hasła prowadziły do kolejnych haseł, te zaś do kolejnych i kolejnych. Trud włożony w rozszyfrowanie dokumentu, utwierdził go w przekonaniu, że mapa nie została wykonana przez zwykłych masonów, ale Architektów Monolitu. Złudna radość przelewała się z trwogą w jego umyśle. Cieszył go fakt posiadania zajęcia na czas jego spoczynku, lecz zmartwienie przysparzała mu rosnąca chęć jak najszybszego zbadania tajemnicy. Był kolekcjonerem zawiłych łamigłówek, zaszyfrowanych manuskryptów i starych rzeczy. Okradł już kilka muzeów tylko po, to by powiększyć kolekcje. Przestał kreślić, zamyślił i rzekł sam do siebie:
- Cholerne inskrypcje, cholerne obliczenia...- jego głos zdradzał narastającą irytacje, lecz i zachwyt. Uczucia te lub tylko ich wyobrażenia, powoli się mieszały. Podawały jego umysł przyjemnemu poczuciu zagadki. Drobnej łamigłówki, która może mu uprzyjemnić życie. Większość ludzi i Spokrewnionych teraz by klęła i przeklinała stwórce tego misterium, lecz nie on. Oblizał wargi i odłożył masońskie narzędzia. Spojrzał na zegar. Na zabawie nad mapą uciekły mu dwie krótkie godziny. Pora była jeszcze wczesna jak dla niego. Mrok panował od kilku zaledwie godzin i miał jeszcze panować większą część doby. Była to przecież pora roku nazywana zimą lub też jak  on wolał mawiać inverno. Lubił zapożyczać słowa z innych języków, dlatego często mówił szybko i nie zrozumiale. Oczywiście gdy wymagała tego sytuacja, mówił płynnie i staranie jak przystało na Starszego. Zegar wybił godzinę siódmą wieczór. Nie była co prawda jeszcze jego pora, lecz zechciał wyjść. A zachcianką się opierać z jego statusem to głupota. Tak więc począł szykować jakiś strój. Nie miał zamiaru ubierać się dostojnie. Zbędna dostojność umarła z końcem XIX wieku. Tak więc dżinsowe spodnie, czerwona koszula i czarna skórzana kurtka powinny go nie wyróżniać w tłumie. By podkreślić swój stan wziął tylko swego zaufanego i jak zwykle idealnie punktualnego Rolex. Lubił go nie dlatego, że był piękny i drogi, lecz dla tego, iż był idealnym partnerem. Nie potrafił on kłamać, zawsze odpowiadał na zadane pytanie i znał się na swym fachu. A takich towarzyszy było coraz mniej i byli coraz drożsi. Faktem było, że nie narzekał na brak towarzystwa wśród próbujących mu się przypodobać neofitów czy Spokrewnionych wyższego stanu. Wykorzystywał próby przypodobania mu się, gdyż od dawna nie mógł się pożywiać ludźmi, co jak twierdził było potwierdzeniem jego wyższego stanu. Poprawił swój ubiór i ruszył w kierunku drzwi. Krok miał pewny, lecz lekki, potwierdzający plotki o tym kim był za „życia”. Chociaż teraz twierdził, że żyje naprawdę. Spokojnie nacisnął na klamkę starych dębowych drzwi. Opuścił pokój. Teraz kierował się w stronę holu, by potem opuścić budynek. Dźwięk jego kroków roznosiły się po budynku, tworząc rytmiczny stukot. Jego myśli zaś zawędrowały już poza obszar domu. Mężczyzna widział i analizował w swym umyśle całą drogę , tylko po to by się czymś zająć. Planował i nie poddawał się chwili, powoli zimnym okiem obserwował wszystko co działo w najbliższym otoczeniu, raz na jakiś czas jego wzrok wędrował ku dalszemu planowi. Podróż przez korytarz zajęła chwilę, mimo iż się nie zatrzymywał. Stanął na balkonie holu i spojrzał na dół napawając się widokiem tego co stworzył przy pomocy swych zmysłów i zdolności manipulatorskich. On po prostu lubił ryzyko i wiedział, że ono mu się opłaca. Spokrewniony opuścił hol i stwierdził, że pójdzie piechotą...
Rozdział I
Pomiędzy chwastem a Różą...
Stary bar niemalże pusty do zmroku tętnił teraz pozorem życia. Postury różnej maści i różnej płci siedziały plotkując, pijąc lub też obserwując innych. Bar nie był co prawda oficjalnym Elizjum, acz dzięki wpływom barmana i kilku Spokrewnionych miał się niebawem nim stać. W każdym razie jeszcze nim nie był. Brak wzroku Harpii i brak  fałszywej uprzejmości, podobał mu się. Fakt może ci hałaśliwi motocykliści nieco mu przeszkadzali, lecz po co zadzierać z Bruja. Przyglądał im się i spostrzegł, że przeważają wśród nich kobiety, na dodatek latynoski. Z niesmakiem upił kolejny łyk szkockiej i przeniósł swoje zainteresowanie na młodą i powabną Daeve. Delikatnie oblizał wargi, by zmyć z nich resztki alkoholu, jedynego który w miarę chętnie pijał bez wyraźnej potrzeby. Zmierzył dziewczynę jeszcze raz i mruknął sobie pod nosem, tak by tylko on mógł te słowa usłyszeć:
-A więc zwą cię Różą, intrygujące czy jesteś warta tego imienia...- dobrze wiedział co robi, delikatne struny telepatii subtelnie doniosą  informację do umysłu owej młodej pani. Mimo tego, iż był pewny że jego słowa trafią do jej świadomości, kobieta cały czas wpatrywała się w lampkę wina. Nieco go ten brak reakcji zdziwił. Ignorancja. W końcu jak mogła ignorować jego osobę. Zobaczył, że jej usta przeciął bardzo delikatny wręcz kuszący uśmiech, który zaraz został zamaskowany przez łyk wina. Wpatrywał się w nią niczym łowca niewolników. Piękna alabastrowa skóra idealnie kontrastowała z czerwienią ust. Rysy delikatne jakby ktoś je powolutku pędzelkiem tworzył. Włosy zadbane, kruczoczarne i długie. Strój go nie interesował, dlatego mu poświęcił znacznie mniej czasu. Przecież czarna suknia z gorsetem, podkreślającym jej piersi, oraz smukłą talie, była wśród Daev czymś normalnym oraz często spotykanym. Ten klan, a szczególnie kobiety z niego podkreślały swą urodę i jej atrybuty na każdym kroku. Wciągnął powietrze nosem by ją poczuć. O tak jego zmysły były o wiele ostrzejsze, niż u innych. A ona pachniała różami, nie był to wyrazisty zapach lecz, delikatny. Spodobał mu się. Ponowny uśmiech przeszył usta kobiety, czyżby wiedziała, że jest obserwowana. Szybkim ruchem opróżnił szklankę, tak jakby alkohol miał dodać mu odwagi. Wstał, lekko skinął do barmana i zaczął wychodzić.
- Wiem że na mnie patrzysz...- powiedział sam do siebie, a Róża podniosła wzrok, z lekką nutką zdziwienia. Zaś Starszy opuścił już bar i kierował się na krótki, okazjonalny spacer po mieście. Rzadko przechadzał się, lecz czasem wypadało się, po prostu pokazać. Uśmiechnął się wiedząc, iż nie będzie sam na tym spacerze. Jego zapewnienia potwierdziły się gdy po kilku sekundach, do jego uszów dotarł subtelny kobiecy głos:
- Wygrał Pan, powiedzmy, że nie przepadam za adoracją mego ciała, lecz tutaj to było coś innego...- zdanie wypowiedziane po francusku, lekko go rozbawiło. Zaraz też pojawiła się jego lekka, aczkolwiek wyraźna riposta:
- Moja osoba nie wielbiła twojej, nawet w najmniejszym stopniu. Tak więc chyba masz racje, to musiało być zdecydowanie coś innego...- głos miał spokojny i opanowany, odpowiedział po angielsku, bo nie trawił „francuskiego seplenienia”. Kobieta się lekko zawahała po tych słowach. Zrobiła niepewny krok w tył, nie fizyczny lecz mentalny. Musiała zebrać myśli i szybko to poczyniła, możliwe, że za szybko:
- Ależ Panie, któż to mi się przyglądał niczym łowca niewolników z wspaniałej Romy- lekki uśmiech przeszył jej twarz. Była pewna, że tym razem zdobyła choć drobną przewagę nad nim. Lecz on parsknął do niej:
- Łowca niewolników nie przygląda się z uwielbieniem, lecz z zyskiem. On widzi zysk, nic innego...- prawda pełna podłego jadu wydobyła się z ust Starszego. Nie miał ochoty na gierki, po prostu odpowiedział to co sądził, bez szacunku dla rozmówcy.
- To było podłe....- syknęła do niego, niczym rozjuszona kobra, lecz on ponownie lekko się uśmiechnął.
- Prawda jest zwykle podła, lecz lepsza od słodkich kłamstw...- nawet na kilka sekund jego ton głosu się nie zmienił. Spokrewniony był spokojny i nie podnosił głosu bez powodu, szczególnie na kobiety. Ale może tutaj warto nieco go podnieść, stwierdził, że jednak nieco poczeka. Zapadła jednak cisza, kobieta była usidlona we własnych myślach, które nie potrafiły znaleźć wyjścia z trudnej sytuacji.
- Dość...- krzyknęła jakby chciała się uwolnić od myśli i presji rozmówcy. Mężczyzna wykorzystał tę chwilę i złapał ją za podbródek lekko, aczkolwiek zdecydowanie.
- Przegrałaś, więc się nie buntuj, nie podnoś głosu, bo skończysz jak Spartakus...- porównanie jej do przywódcy niewolniczego buntu miało ją poniżyć. A słowa poniżenia  pokazały jaka jest wygląda hierarchia w tej rozmowie. A dla niego wygląd owej był taki prosty, ona na dole on na górze i owe jest niemożliwe do zmiany. Kobieta zamarła w bez ruchu, mimo, że był to tylko chwyt nie uścisk.
- Dobrze Panie...- rzekła spokojnie i spojrzała mu prosto w twarz. Jej oczy wyrażały narastającą złość, albo bezradność. A może oba uczucia.Starszego to nie interesowało, rzekł prosto do jej ucha:
- Znajduje się teraz po między chwastem a Różą i widzę, że ta Róża ma kolce...- przerwał na chwile, by przeanalizowała jego słowa, lecz zaraz kontynuował- przykro mi bo trafiłaś na ogrodnika, który nie czuje bólu i  stoi wyżej od kwiatu...- puścił ją i uśmiechnął się po czym wyszeptał ostanie słowa- do zobaczenia- zaczął się oddalać w tempie spacerowym, a kobieta stała w bez ruchu i tylko lekki wiatr poruszał jej czarną suknią...
***
 Spotkanie i rozmowa która odbyły się  zaledwie kilka chwil temu, były jak sądził nie warte rozpamiętywania, lecz był tylko pewny jednego, ta kobieta wróci, bo zasiał w jej głowie tyle pytań, że odpowiedzi nie zna na nie nikt. No może prócz niego samego. Ta myśl pozwoliła mu znowu się lekko uśmiechnąć. Szedł teraz chodnikiem i mijał różne postacie, sklepy a nawet od czasu do czasu bezimiennego nadnaturalnego. W tej dzielnicy znajdowało się wielu mu podobnych, lecz on nie chciał ich odwiedzać. Po co miał patrzeć na ich żałosne twarze. Zatrzymał się na chwilę przed największym chyba zbiorowiskiem Spokrewnionych, a dokładniej rzecz ujmując pałacem księcia, lub jak był oficjalnie nazywany Pałacem Smoczego Namiestnika. Namiestnik rządził w mieście już kilkadziesiąt lat z ramienia Ordo Dracul. Przymierze trzymało wszystko w swych „smoczych” pazurach, jednocześnie pozwalając na swobodę nie tylko Spokrewnionym lecz również Lupinom oraz Magom. Reszta nadnaturalnych była zbyt nie liczna aby mieszać się w sprawy miasta. No może nie licząc kilku upiorów, które jednak same dyktowały sobie warunki i raczej nie atakowały Rządu Drakuli. Ten krótki zamysł został przerwany przez kolejną hałaśliwą grupę neofitów. W Los Angeles było wiele młodych Dzieci Nocy, co nieco go irytowało. Bo traktowanie potęgi jak zabawę jest po prostu chore, a chorobę należy zwalczać. Tylko skoro choroba jest darem, to problem się zapętlał. Zmierzył tylko ponownie grupę wzrokiem i ruszył dalej w samotny spacer. Kierował się w stronę miejsca które przez niektórych było zwane „ZOO”, głównie dlatego, że było to kilka ulic pod kontrolą Loży Harmonii, w której gromadziły się Lupiny. Tak więc każdy spacer był ryzykiem. Ale przecież on lubił ryzyko, a zresztą co mu zrobi banda głodnych i dziecinnych wilczków.
- Mam dla was coś specjalnego...- pogładził kaburę swego niezawodnego pistoletu, w którym było siedem zabójczych srebrnych pocisków. Faktem było że tylko kilka razy oddał z niego strzał, do jakiegoś Wilkołaka. I szczerze liczył, że tym razem też nie będzie musiał. Nie bał się porażki czy też odniesienia jakiś poważniejszych ran na martwym ciele. Lecz bezsensowne tłumaczenie księciu tego dlaczego zabił Lupina wcale go nie bawiło. W końcu przekroczył umowną granicę. Spokojnym i dostojnym krokiem, dobrze wiedział, że jest obserwowany. Spacerowy krok powoli prowadził go przez ulice, nic się nie działo, zupełnie nic. Toczyło się tutaj normalne życie śmiertelnych, tak więc nocne zakupy, spotkania i raz na jakiś czas odgłos policyjnych syren. Ale to go nie interesowało, to było nudne i krótkie życie, choć musiał przyznać, iż czasami bardzo szybkie i nawet błyskotliwe. Nagle niczym piorun na czystym niebie, pojawiły się dwa zabójcze dla wielu odgłosy, był nim pusty huk strzału i świst pędzącej kuli. Kuli pędzącej w Starszego. Wyostrzone zmysły pozwoliły bez problemu jej uniknąć i przekonać się zaraz kto jest nadawcą tych strzałów. Był to rosły mężczyzna, o twardych orlich rysach i z paskudną szramą na lewym oku. Spokrewniony uśmiechnął się do niego lekko i zapytał tak jakby chciał już teraz pokazać mu, że ma liche szanse na jakąkolwiek wyrównaną walkę:
- Zrobiłeś to bo pragniesz zakończyć swój nędzny żywot?- pytanie o spokojnym wydźwięku dotarło do uszów Lupina, który zaraz nerwowo te słowa zripostował, nie mal że krzycząc:
- Martwe ścierwo! Dziś koniec twej wędrówki...-  Lupin ponownie nacisnął na spust. Kule okazały się jednak zbyt wolne dla zmysłów Wampira, uniknął każdej wystrzelonej, z pewnym siebie wyrazem twarzy.  Wilkołak odrzucił broń i zdarł z siebie koszulkę, co oznaczało, że ma nadejść przemiana. Spokrewniony, skrzyżował ręce i czekał. Widział już kilka razy zmianę formy, lecz za każdym razem wyglądała ona nieco inaczej. Agresor musiał być młodym wilkołakiem, skoro nie czuł aury jego potęgi. Mógł być również pod wpływem narkotyków. Powód ataku był jednak mało ważny, ponieważ obraził go co gorsza raczył nazwać go ścierwem. Ciało człowieka rosło w oczach, mięśnie zrobiły się dwa razy większe na dodatek z każdą sekundą pokrywały się szarosrebrną sierścią. Ta chwila była była końcem marnego żywota tego zwierzęcia.  Odbiła się tylko głuchym echem wystrzałów. Lekkie i precyzyjne naciśnięcie spustu, pociski trafiły wprost w gardło, rozrywając je niczym kartkę papieru. Wilkołak w spazmatycznym odruchu rozszerzył oczy i spojrzał na Starszego, by w ostatnich słowach usłyszeć tylko:
- Masz racje już koniec mej wędrówki, dla twych oczu...- słowa ciche niczym wiatr i ostre niczym nóż. Dla Lupina oznaczały już tylko jedno nastanie ciemności. A zwycięzca z lekkim zamyśleniem począł kierować się w dalszy spacer stwierdzając sam do siebie:
- Był młody tak bardzo, że nie wiedział, co może go zabić. Jego nie zabiło srebro, go zabiła głupota...- roześmiał się, nawet nie raczył posprzątać ciała, gdyż srebro skutecznie zahamowało i cofnęło przemianę.Ta myśl była ostatnią jaka przeminęła mu na temat tego zajścia.Teraz wyszedł, gdzieś nie daleko postoju taksówek i określił sobie nowy cel. Spojrzał na swego jedynego  kompana, który wyraźnie mu powiedział że pora powrotu jeszcze nie nadeszła.
- Tak więc gdzie teraz...- zadał to pytanie sam sobie i ruszył, tylko lekko się uśmiechając do siebie bo znał odpowiedź. Zaczął iść w stronę jednej z wolno stojących taksówek. Bez wdawania się w niepotrzebne rozmowy od razu przeszedł do rzeczy podając kilka banknotów mężczyźnie w samochodzie:
- Na Santa Monica 14 proszę...- rzekł spokojnie do kierowcy, a ten ruszył, zadając krótkie pytanie:
- Pan widać nie stąd, lub rzadko podróżuje Pan taksówkami...- głos miał nieco chrypliwy jak na swój wiek, z pewnością od alkoholu lub papierosów.
- Owszem nie jestem stąd, a i taksówkami nie raczę jeździć...- Spokrewniony odpowiedział na pytanie taryfiarza, a ten zaraz zadał następne:
- I jak się Panu podoba miasto...- lekko się obrócił tak jakby chciał zerknąć na rozmówcę.
- Nie podoba...- odpowiedział tonem, wskazującym że zakończył rozmowę. A delikatne węzły sugestii zacisnęły się na umyśle taksówkarza. I dalsza podróż przebiegała w ciszy i spokoju, ku zadowoleniu Starszego który rozmyślał, czy zastanie swoją latorośl w schronieniu. Czy też czeka go nieco poszukiwań, których w tym przypadku bardzo nie lubił....
***
Taksówka szybko opuściła piękną dzielnice bogaczy, kierowała się teraz w stronę doków. Cel jej podróży znajdował się nie daleko nich, była to jedna z bardziej spokojnych dzielnic. O ile można było mówić o spokoju w mieście, gdzie za spojrzenie na kogoś w niewłaściwy sposób można zginać. W końcu nastał czas zatrzymania się i opuszczenia samochodu, Spokrewniony delikatnie zdjął z człowieka sznureczki masermyzmu.
- Dobranoc...- powiedział i odszedł od taksówki, słysząc odgłos jej odjazdu. Kierowca pamiętał zapewnię tylko milczącego i w miarę dobrze wychowanego młodzieńca. Z takimi informacjami miał pozostać. Szybkie spojrzenie, pozwoliło mu ustalić, że konkretny cel jego podróży był blisko. Stara, lecz zadbana kamienica, z kamiennymi gargulcami u samego szczytu stała na wprost niego. Szybko objął spojrzeniem okna, które go interesowały, ku jego zadowoleniu w jednym z nich świeciło się światło. Powolne kroki i nietypowa postura sprawiły, że wyróżniał się od przeciętnych szarych mieszkańców dzielnicy. A z tego co widział, było tutaj kilka osób, które swoim domem mogły nazwać karton lub kanały. Pokiwał głową i mruknął sam do siebie:
- Czy to kara, że ona mieszka, aż tutaj...- słowa były przepełnione niesmakiem, gdyż właśnie mijał jakiegoś brudnego bezdomnego, który dopalał znalezionego na ziemi papierosa i cieszył się tym faktem. Minął go szybszym krokiem i w końcu nacisnął nieco mocniej na klamkę od drzwi frontowych do kamienicy. Drzwi stylizowane na neogotyckie powoli się otworzyły, by zaraz się zamknąć za nim. Ukazał mu się korytarz oraz wejścia do mieszkań po prawej i po lewej stronie. Dopiero kilkadziesiąt metrów dalej były schody prowadzące go do celu, jakim było mieszkanie o numerze 11. Minął wszystkie drzwi bez jakiś większych rozmyślań, no może tylko o takim co zastanie za drzwiami do swej „latorośli”. Pierwszy, drugi, trzeci stopień. Spokojne i jakby wyćwiczone kroki, sprawiały, iż po raz wtóry nie pasował tutaj. Kilka sekund, kilka ruchów wskazówki na tarczy jego towarzysza i stanął przed drzwiami. Jak się okazało drzwi był lekko uchylone, więc nawet nie raczył pukać, tylko po prostu wszedł.
Stanął w przedpokoju i rozejrzał się, było w miarę czysto, lecz nie można było powiedzieć, że nie podobał mu się ten „porządek”. Zapach alkoholu roznosił się po całym mieszkaniu, fakt że nie działał na nich. Lecz to było nie dopuszczalne, nie dla kogoś kto miał w sobie jego krew i jego dziedzictwo. Jego szybkie kroki zaniosły go do sypialni, gdzie na łóżku, leżała półnaga kobieta, wyglądała na upojoną trunkiem którego zapach roznosił się po domostwie. A przecież było to nie możliwe. Przyjrzał się więc jej bliżej. Piękno na pewno było jej atutem, lecz jakoś go to nie interesowało. Była zadbana, młoda. Na dodatek posiadała kształtne i jędrne kobiece ciało, włosy miała zafarbowane w różne barwy, od czerwieni po czerń. Lecz bez przesady, nie było na jej głowie miejsca, na jakieś żałosne kolory. Widząc ja Starszy pokierował kilka słów do niej. Cóż to co widzi doskonale pasuję do jego dziecka. Nie zauważyła go jeszcze najwidoczniej:
- Drzwi uchylone, zapach alkoholu, roznegliżowana ty... - podniósł głos, lecz zaraz go obniżył i rzekł już spokojnie- zaczynasz mnie coraz bardziej irytować, pozwoliłem ci żyć jak chcesz, lecz nieco godności...- dokończył swe przemyślenie i dał jej czas na odpowiedź
-Godne jest, że pije drogi alkohol i  że leże sama, a nie z jakimś zdebilałym i lecącym na me ciało idiota, i czy możesz kurwa w końcu przestać prawić mi te nauki...- jej ostanie słowa przybrały formę wyrzutu i nieco nie przemyślanych oskarżeń. Lecz mężczyzna całkowicie zignorował ton i jawny słowny atak na niego, bynajmniej tak to wyglądało.Spokrewniony szedł w jej stronę powoli i spojrzał na leżącą na ziemi butelkę:
- Wyborny trunek, zaprawdę trochę droższe wino z sklepu...- mruknął kiwając głową i patrząc na nią z lekkim rozbawieniem. A kobieta lekko się uśmiechnęła i odparła do niego:
- A skąd wiesz skąd, piłeś go?- podniosła się zaraz do pozycji siedzącej i spojrzała ponownie z zaciekawieniem na Starszego.
- Mógłbym nawet wiedzieć na której półce stał. Dobrze o tym wiesz...- spokojnie odparł i podniósł butelkę, spojrzał na nią. Była pusta i lekko już przybrudzona. Widocznie nieco tu leżała. Potem jego wzrok przeniósł się na Spokrewnioną. A ta zaraz zadała pytanie, by nie pozwolić mu na dłuższą koncentracje:
- Tak więc, co cię do mnie sprowadza ojcze...- ostatnie słowo dodała z przekąsem, sama nie wiedząc po co pyta, i tak zapewne dostanie kłamstwo lub wcale nie otrzyma odpowiedzi.Lecz Starszy zebrał się na stanowczą odpowiedź i rzekł:
- Nic takiego byś musiała się tego obawiać, czy może ty sądzisz inaczej...- spojrzał na kobietę bez emocjonalnie, czekając na dalszy tok tej jakże nudnej wymiany zdań. Ona zaś całkiem już wstała z łóżka i tak jakby chciała pokazać swe uroki, powoli się przeciągnęła.
- Ostatnio to byłam grzeczna...- rzuciła od niechcenia, tak by go uspokoić. Lecz Starszy tylko na to pokiwał głową i rzekł spokojnie:
- Grzeczność twa objawiała się na przykład wśród ludzi z Pomiotu...- tym razem całkowicie ja zaskoczył, nikt nie wiedział o tym, że była kilkakrotnie z ludźmi, ze Sługami Beliala. A on za krótko utrzymywał kontakt wzrokowy.
- Czy ty masz swych ludzi wszędzie..- warknęła przez zaciśnięte zęby i zrobiła krok w jego stronę, tak jakby ze złości miała się nagle na niego rzucić. Opanowała się jednak i dosłownie krok przed nim stanęła i mruknęła:
- To się już nie powtórzy...- głos jej przybrał barwę niską, wręcz nieco błagalną. Starszy się uśmiechnął i spojrzał jej spokojnie w oczy szepcząc:
- Tak jak kilka innych rzeczy. Twoja kara jest prosta, od dziś mieszkasz ze mną...- powiedział dotykając jej policzka, tak jakby chciał poczuć jej skórę. Skórę mimo rumianego koloru tak zimną i martwą.
- Tak Panie...- odpowiedziała tylko i odsunęła się od niego, tym razem zostały jej podcięte skrzydła. O czym starszy doskonale wiedział i nie miał zamiaru, okazywać żadnej łaski.
- Widzę cię jutro koło północy u mnie...- powiedział do niej, gdy szukała jakieś koszuli by zakryć swe ciało. Na te słowa otrzymał tylko kiwnięcie głową jako zapewnienie. Ale to mu wystarczyło, w końcu nie życie tej kobiety było mu jednak bardzo drogie. A teraz on jakby nigdy nic zaczął oglądać warunki w których ona żyje. Czerwone ściany, kwieciste wzory na nich. Dziwiło go i nie specjalnie mu się podobało. Był jednak jednostką starej daty. Choć Spokrewnił ją zaledwie 35 lat temu, podczas jednej z przechadzek po mieście. Wtedy podobał mu się jej bunt, a teraz wyraźnie widzi coraz większe problemy z nim. Kobieta lubowała się w niekorzystnych znajomościach, tanich trunkach, ekstrawaganckim życiu. O ubiorze jej nie wspomniał, bo to jednak osobista sprawa jak kto się ubiera, sam przecież nie ubierał się jak prawdziwy Starszy.
- Mam nadzieje, jednak że nie będziesz mnie zmuszał do zgromadzeń i innych pierdół związanych z Ordo...- jej cichy głos i próba kuszenia, doszły do uszu zamyślonego Spokrewnionego. I natychmiast wyrwały go ze stagnacji, by ona mogła usłyszeć odpowiedź.
- Po co kogoś bez prawa głosu, ciągnąć na agorę?- odpowiedział pytaniem na jej pytanie. Dziewczyna skrzywiła się nie lubiła takiego tonu mowy, ale cóż odpowiedziała tylko:
- To ma znaczyć tak czy nie ? i czy dostanę możliwość choć odrobiny wolności w twym muzeum, czy raczej będę się czuła jak eksponat?- z każdym jej słowem poziom zdenerwowania rósł, był już wystarczająco wysoki, by Spokrewniony poczuł jej fizyczną złość i chyba do tego zmierzały kroki które szybko poczyniła w jego stronę. Teraz ich chyba nieco żałowała. Wampir jednak nawet nie drgnął, co więcej tylko się z ciekawością przyglądał.
- Skończyłaś?- zapytał po chwili ciszy jaka nastała. Jego oczy przybrały kolor purpury co znaczyło, że zaczyna go to drażnić.
- Tak Panie...- po raz wtóry te słowa musiały wydostać się z jej ust. Bunt został zgaszony niczym bardzo słaby płomień, zgaszony obojętnością ze strony przeciwko któremu wybuchnął. Ona spokojnie zapytała: - mogę chyba coś ze sobą stąd zabrać, prawda...- podała się i wiedziała, że jej Stwórca jest zbyt potężny i posiada całkiem inne spojrzenie na tę sprawę, by jej słowa zrobiły na nim wrażenie.
- Możesz wziąć wszystko co ci się podoba, byłe by nic z twojego pokoju nie znalazło się w mojej części schronienia...- powiedział chłodno i z lekkim wstrętem zmierzył pokój. Jego zdaniem, właścicielka nie miała gustu. Już sam fakt, że będzie musiał pozwolić jej przerobienie jednego z pomieszczeń w swej willi go irytował. Ale cóż inaczej musiał by wysłuchiwać słów innych Starszych, którzy będą oczerniali jego córkę, poniekąd czasami z racją w słowach. Lecz w jej żyłach płynęła jego krew, więc i jej reputacja rzucała się cieniem na niego. Jednak nigdy nie żałował, że ją przemienił, że dał jej nowe życie. Spojrzał na kobietę i czekał na kolejne pytanie, które jak sądził miała niebawem zadać. Lecz ona nadal w ciszy porządkowała swoje rzeczy tak jakby, już szykowała się do opuszczenia domostwa.
- Julio. Jeśli jeszcze raz spotkasz się z kimś z Pomiotu, to skończysz swe bytowanie...-  śmiertelna powaga Starszego przecięła cisze niczym niewidzialny nóż. A dziewczyna nie kryła zdziwienia, po raz pierwszy jej nieżycie było zagrożone. Odpowiedziała tylko ciche:
- Tak Panie...- głos zdradzał nie moc, była przecież tylko neofitą i nie mogła nawet po części mierzyć się z potęgą Starszych. A już na pewno z potęgą kogoś, kogo boi się całe miasto.
Spokrewniony słysząc zapewnienie z jej ust począł wychodzić, bo w jego głowie rodziło się pytanie. Pytanie tak oczywiste i dziwne, lecz wypadło je zadać:
- W co tym razem grają słudzy tego demona...- zapytał sam siebie kierując się do drzwi i spokojnie opuszczając budynek. Był przekonany, że dowie się niebawem. Tymczasem pora wrócić do swego schronienia i po rozmyślać nad masońską zagadką. I już byłby wyszedł gdyby nie głos jego córki, głos spokojny i pewny:
- Oni proponowali mi przyłączenie się do ich przymierza...- głos miała cichy, z każdym słowem coraz bardziej pokorny i jakby lękliwy. On zaś natychmiast się zatrzymał i lekko tylko się odwrócił:
- Sekty, córo to jest sekta- powiedział szybko i czekał na kontynuacje jej słów. Nie chciał sięgać do jej umysłu, chociaż było tak szybciej i prościej. Wampir chciał odpowiedź usłyszeć z jej ust- co jeszcze ci proponowali...- postanowił jednak sam narzucić rytm rozmowy
- Nic szczególnego, po prostu mówili o wolności, swobodzie...- zaczęła wymieniać, lecz zaraz ostry ton Starszego jej przeciął wypowiedź.
- Anarchii, diabolizmie, bestii...- powiedział wskazując jakby drugą stronę tych słów. Mimo, iż sam nie przestrzegał słynnej Maskarady czy innych narzuconych ogólnie praw. Posiadał własny kodeks i zasady, niekiedy o wiele ostrzejsze niż zapisane na kartach ksiąg Przymierz wszelakich.
- Wiesz dobrze, że nie mam tak wielkiego pojęcia o naszym świecie...- powiedziała jakby z wyrzutem, który jednak spłynął po Starszym.
- Imię tego który ci to proponował, przydomek lub coś co wskaże mi drogę do niego...- rozkazał i obrócił się do niej całkiem, czekając na odpowiedź.
- To było w Alabamie, taki klub niedaleko, nie wiem jak miał na imię. Na jednego z nich wołali Acheron, zdawał się być tam szefem i to na dodatek wydawał się być dość potężnym Spokrewnionym...- poczęła się tłumaczyć, szybkie lecz dbałe i dokładnie przemyślane słowa padały z jej ust, wyprzedziła jego następne pytanie- było ich trzech, tylu siedziało i rozmawiało ze mną- na tę chwile skończyła tłumaczenie.
-Potęge moja córo mierzy się w naszym przypadku w wieku..-pouczył ją- pod jakie Przymierze podlega ten bar...- chłodny głos zadał kolejne pytanie, a umysł powoli sobie wszystko układał, po kawałku analizując i tworząc możliwe rozwiązania.
- Pod Kariantan...- krótka odpowiedz kobiety potwierdziła tylko rozmyślania Spokrewnionego.
- Trzeba było ich unicestwić wtedy gdy się rodzili...- rzucił ostro i opuścił mieszkanie swej córki, zostawiając ją samą w mieszkaniu.
On zaś miał teraz odwiedzić nie jaki bar „Alabama” i nie robił tego z jakąś przyjemnością. Tak więc lepiej, by barman posiadał w swym alkoholowym inwentarzu szkocką. Przez korytarz przemknął niczym duch, bez słowa mijając jakiegoś śmiertelnego który wracał do domu pod wpływem alkoholu. Zszedł na dół po schodach równie szybko, z każdym krokiem to co działo się wokół niego coraz mniej go obchodziło. Zatrzymał się dopiero nad bezdomnym leżącym pod domem i rzekł do niego spokojnie, wyciągając spory plik dolarów:
- Bar Alabama...- rzucił mu pieniądze, na co bezdomny zareagował natychmiast, mówiąc nieco przepitym głosem:
- Za mną proszę Pana, to niedaleko- rozpoczął wędrówkę między budynkami, tempem szybkim niźli Wampir się spodziewał. Mimo, że bezdomny kulał  poruszał się sprawnie i płynnie, raz na jakiś czas tylko jego fizyczna wada dawała się we znaki. W końcu ochrypły głos odezwał się ponownie wskazując brudnym palcem na świecący zielony neon z palmą i napisem „ALABAMA”:
- To tam, proszę Pana. Miłej nocy życzę...- lekko się skłonił i począł się oddalać, by za chwile zniknąć w ciemnościach miasta.
Mężczyzna został sam nie opodal baru w którym mógł znaleźć informację. Słońce miało wstać dopiero za kilka godzin, co dawało mu sporo czasu do eksterminacji wroga lub też do zadania pytań, które go ciekawiły. Ruszył więc powoli tak jakby zmierzał do baru tylko po to by się napić, teraz jeszcze nic go nie interesowało i nic nie było mu potrzebne.Chłodnym okiem oszacował wielkość baru. Parterowy budynek o nie dużych rozmiarach i prawdopodobnie wyjściu dla obsługi. Kilka okien z których biły różnokolorowe światła i na dodatek muzyka z początku lat 80 potwierdzały jedno. „Alabama” nie było miejsce dla takiego kogoś jak on. Ale cóż nie miał wyboru musiał tam wejść. Tak więc wszedł przez spore drzwi mijając jednego dość mizernego jak na jego oko ochroniarza. Bar przywitał go paskudnym zapachem dymu z papierosów, potu i taniego alkoholu, na dodatek muzyka była zdecydowanie za głośna. Bywalcy tego baru nie sprawiali wrażenia osób godnych rozmowy z nim, bar miał jednak jedną zaletę jak sądził, a mianowicie brak kontroli policyjnej bez wyraźnej potrzeby. Nieco szybszym tempem podszedł do baru i rzekł spokojnie, lecz podniesionym tonem by przebić się przez muzykę:
- Szkocką...- słowa padły wtedy gdy lustrował siedzących w tym barze swym wzrokiem. Wampir obrócił się dopiero gdy usłyszał słowa kobiety, która była tutaj zapewne barmanką:
- A może nieco grzeczniej, co ?- powiedziała wyrzucając te słowa z siebie z niedbałością, którą zapewne wzmógł pachnący od niej alkohol. Dziecię Nocy spojrzało na śmiertelnego i lekko się uśmiechnęło do owego. Barmanka nie wiedziała co ma odpowiedzieć na ciszę i na uśmiech, chciała znowu coś wycedzić. Lecz Spokrewniony lekko i subtelnie pokazał broń przy swym pasie, by po kilku sekundach otrzymać zamówiony trunek. Mijały cenne minuty, a w barze nie było Spokrewnionego, który choć troszkę pasował by do opisu Acherona. W końcu wampir po raz wtóry zwrócił się do barmanki:
- Często Pani tutaj stoi za barem?- pytanie było spokojnie wypowiedziane i z lekka banalne, ale bardzo mu potrzebne.
- Ostatnimi czasy tak, szukamy kogoś by mnie co jakiś czas zastąpił ale ludzie nie garną się do tej roboty...- odpowiedziała z zdziwieniem w głosie i zaraz to ona zadała pytanie:- mam rozumieć że szuka Pan jakiś informacji...- spojrzała na niego ze zaciekawieniem.
Czy przebiegłość czy czysta ciekawość skłoniła ją do tego pytania, on wiedział jedno odpowiedź nie jest jej potrzebna. Jej oczy mówiły mu, że nic nie wie. Zapewne ów Acheron był ostrożny i wiedział z kogo córką obcuje. Faktem jest, że po sali kręciło się kilka ghouli, lecz byli to albo samozwańcy albo wysłańcy Invictusa. Choć swoją drogą mogli coś wiedzieć, jeśli mają ten przydział patrolowy. Szybko przeanalizował potężniejsze imiona Dzieci Nocy, które należały do Nowej Camarili i kontrolowały jedną z okolicznych dzielnic. Nikt warty jego uwagi nie kontrolował tutejszych dzielnic, zaledwie jeden wpływowy Nosferatu.
- To spokojna okolica, prawda?- zwrócił się ponownie do barmanki, dalej jednak oglądając zgromadzone tutaj bydło w ludzkiej postaci.
- Spokojna to ona jest za dnia. Kiedy te szumowiny z gangów śpią po całonocnych imprezach...- westchnienie utwierdziło wampira, że barmanka niewiele wie o interesujących go figurach lub choćby miejscach. Widocznie tylko tutaj pracowała. Starszy ruszył w stronę stolika przy którym siedziała trójka ghouli. Zwykli szarzy mieszkańcy, nie wyróżniający się wcale, tak właśnie wyglądali. Spokrewniony zatrzymał się zaledwie po dwóch krokach, jego bystre zmysły zauważyły pentagram na szyi jednego z nich. Musiał być niegdyś krwawym rytem, a teraz było to tylko kilka ledwo widocznych blizn. Domyślił się, że jego zatrzymanie się wzbudziło zaciekawienie samego obserwowanego, jak i innych bywalców „Alabamy”. Tak więc podszedł bliżej i zapytał spokojnym i chłodnym tonem:
- Davies, możemy porozmawiać ?- pytanie zostało skierowane do naznaczonego ghoula.
- Czy my się znamy?- odpowiedział ghoul pytaniem na pytanie. A ze stolika obok dobiegł odgłos podnoszących się innych, którzy zaraz stali przy owym Daviesie.
- Owszem znamy się...- odpowiedział Starszy a drwiący uśmieszek przeciął jego twarz- jesteś na tyle słaby, że musisz zasłaniać się tym nic nie wartym śmieciem...- wskazał na „ochroniarzy”
Ochroniarze niemal natychmiast chwycili za broń ukrytą pod kurtkami, lecz gest ręki ich szefa kazał im zaprzestać tego działania. Twarz wampira przybrała surowy wyraz, oczy błysneły czerwienią, tak jakby miały zaraz zalać się krwią. Spojrzał na parobków, tylko po to by zalał ich strach niewiadomego i tak się stało, zaraz zrobili kilka niepewnych kroków wpadając na stół. Pradawny uśmiechnął się widząc reakcje śmiertelnych, byli bezsilni. Natychmiast też zwrócił się do ich pana:
- Proponuję wyjść na zewnątrz i tam spokojnie porozmawiać...- ton głosu zmienił tą propozycje w rozkaz. Ghoul tylko kiwnął głową na znak, że rozumie i wykona polecenie. A więc nie minęło kilka chwil i obaj opuścili bar.
- Czego ode mnie wymagasz?- zapytał naznaczony. Głos miał spokojny i opanowany, tak jakby pewnien był, iż przeżyje spotkanie.
- Acheron, mówi ci to coś?- Starszy zapytał go i czekał na odpowiedź.
- Nie znam...- pewne słowa wydobyły się z ust śmiertelnego, który spojrzał wampirowi w oczy. Zrobił to tak jakby chciał potwierdzić, że mówi prawdę.
- No cóż, czasem tak bywa- podsumował Starszy i szybko odwrócił na pięcie.
Począł zamierzać do swego schronienia, gdyż jak sądził nadeszła pora odpowiednia do tego.
***

Julia jeszcze przez kilka chwil analizowała słowa swego Stwórcy. Stanęła przed aspektem straty swego nieżycia i obawiała się owego.
- Oby była to tylko przestroga...- mruknęła sama do siebie i spojrzała ku drzwiom do swego pokoju. Tak jakby chciała by Starszy wrócił i jej przebaczył. Chwila, potem druga mijały w pustce i samotności. Zegar powoli wybijał następną godzinę. Jej Stwórca nie wracał, to co powiedział tak niedawno wyryło się na jej duszy straszliwym piętnem. Musiała przecież teraz zmienić wszystko, od stylu życia po znajomości.
- A więc to koniec słodkiego snu...- z cieni otaczających kobietę przemówił spokojny głos- a mógł trwać wieczność- cień dodał po chwili. Zmysły kobiety nie potrafiły zlokalizować rozmówcy, rozglądała się po całym pokoju.
- Kim jesteś do diabła ?!- warknęła zła i szukała mówcy dalej. Tym razem jednak wstała, a jej oczy przybrały kolor gniewnego szkarłatu.
- Skoro wiesz, to po co pytasz ?- rzekł wyłaniając się z cieni, które okrywały pokój niczym płaszcz. Średniego wzrostu mężczyzna, z nienaturalną twarzą pozbawioną wyrazu i oczami które cały czas patrzą w jeden punkt. Ubrany był w habit, pasujący do habitów jakie nosi Zakon Longinusa.
- Czego ty chcesz...- powiedziała cofając się jakby ze strachu, i bezradnie padając na łóżko.
- Julio de Roy, zostajesz skazana na wieczną śmierć. Kara to zostaje na ciebie wyznaczona z boskiej ręki świętego oficjum- rzekł mężczyzna i odsłonił swój pas, u którego przytwierdzony był piękny miecz z rękojeścią, z czystego złota.
Myśli kobiety zlały się w jedno, musiała przeżyć i to za wszelką cenę. Starała się przeanalizować swe położenie i znaleźć drogę ucieczki, choćby najbardziej desperacką. Jej przemyślenia przerwał instynktowny unik w lewą stronę. Miecz Inkwizytora ledwo ją drasnął a ona znalazła się na podłodze, co dawało jej nieco lepsze położenie.
- Przed ostrzem Pana nie uciekniesz!- inkwizytor krzyknął i zadał ponowne cięcie, tam gdzie powinna być wampirzyca. Lecz ku jego zdziwieniu jej tam nie było, on zaś usłyszał subtelny głos:
- Mój Stwórca przekazał mi nieco sztuczek wraz ze swą krwią...- słysząc te słowa inkwizytor wykonał szybki obrót, który jednocześnie był prostym lecz mocnym cięciem jego miecza. Ostrze ze świstem przecięło powietrze. Na odpowiedz na owy ruch nie musiał długo czekać, cięcie szybkie i precyzyjne nadeszło z lewej strony. Ostrze sztyletu przecięło policzek wysłannika Officium z ogromną łatwością. Nie robiąc jednak na zranionym najmniejszego wrażenia.
- Twe próby są bezcelowe neofitko, po prostu poddaj się woli Pana...- wysłannik kultu włóczni, szybko przeanalizował jej ruchy. Nagle zadał szybkie cięcie poprzeczne powietrzu na lewo od niego, efektem tego ataku była wytrącona z równowagi wampirzyca. Leżąca na podłodze i ze zdziwieniem patrząca się na swego oprawcę, który przybliżał ostrze ku jej szyi.
- Zostaw mnie!!!- krzyknęła głośno, tak jakby chciała wezwać pomoc, lecz wiedziała, iż jest to bez sensu. Uciekała przed ostrzem na czworaka, z raną na swym ciele. Rana była głęboka i spowodowała wyciek dużej ilości życiodajnego vitae z jej ciała. Po kilku minutach próby desperackiej ucieczki zakończyły się. Napastnik zapędził kobietę w kozi róg i ostrze po raz wtóry spoczęło przy jej szyi.
- Byłaś bardzo głupia jeśli myślałaś, iż obcowanie z pomiotem tego demona ujdzie ci na sucho...- rzekł z przekonaniem w słuszność swych teraźniejszych czynów inkwizytor. Kobieta z całej siły odepchnęła ostrze, które natychmiast wróciło na swe dotychczasowe miejsce. Wampirzyca była zrozpaczona. Ostatnie godziny wyraźnie mówiły o jej ostatecznym odejściu z tego planu egzystencji, najpierw groźba Stwórcy i teraz jeszcze napad na nią jakiegoś fanatyka religijnego, który uważał się za inkwizytora.
- Nie łatwo jest zabić cień- wycedziła przez zęby i ostatkiem swej życiodajnej energii zmieniła swój stan egzystencji na bezcielesny. Pchnięcie inkwizytora było o ułamki sekund za wolne, zbyt wolne by dogonić przemianę. Ostrze wbiło się z impetem w ścianę, nie raniąc jednak skazanej na potępienie istoty. A ów istota powoli, ciężko rana i potwornie głodna uciekała z pokoju skąpanego w półmroku.
- Nędzne twe sztuczki, nie oszukasz sługi Pana. Światło mego Boga odstrasza cień i daje mi siłe by walczyć z sługami ciemności...- słowa te skierowane do wampirzycy były krótką inwokacją magii tebańskiej. Inwokacji która świętą energią rozświetliła cały pokój, lecz ściganej już tu nie było. Ona była już na ulicy i ucieczka przybrała nowy kierunek, dom jej ojca. Inkwizytor zaś został sam z poczuciem porażki, uklęk na jedno kolano i począł się modlić.
- Panie wybacz mi moje słabości, lecz zawiodłem. Pozwól mi jednak naprawić me grzechy i sprowadzić tą duszę na drogę ku Tobie. Twa wola zostanie spełniona... – uderzył się w pierś w akcie skruchy i oddania.
Rozdział II
Łowca Głów
Julia usiadła gdzieś w ciemnej i wilgotnej uliczce. Musiała już przybrać postać materialną, gdyż z każdą chwilą głód narastał i wzmagał się w niej. Potrzebowała świeżej krwi by zaleczyć rany i by w szybki sposób dostać się do siedziby swego Stwórcy. Niestety napaść fanatyka zmusiła ją do natychmiastowego opuszczenia schronienia w zaledwie bieliźnie i zwiewnej koszulce. Jedyną jej przewagą była dobra znajomość dzielnic jakimi były Santa Monica i Santa Anna, liczyła na krew bezdomnych lub jakiś nieostrożnych przechodniów.
- Zaczynam powoli rozumieć, co mój ojciec ma na myśli. Kiedy opiernicza mnie za każdym razem...- westchnęła sama do siebie. Skierowała swe oczy ku ruchliwej ulicy, która była niedaleko. Nagle los się do niej uśmiechnął, właśnie z tej ulicy zeszła w ten zaułek młoda dziewczyna. Wyglądała na buntowniczkę podobną jej. Oczy wampirzycy przybrały kolor szkarłatu, a umysł po raz ostatni zmusił się do wykorzystania swych nadludzkich mocy. Wstała i zrobiła krok w stronę dziewczyny, która natychmiast zareagowała:
- Kim jesteś ?- śmiertelniczka zapytała i powoli pogrążała się w pociągu seksualnym do kobiety. Julia wiedziała dobrze jak wykorzystać swe moce do manipulacji ludźmi.
- A czy to ważne?- wampirzyca odpowiedziała kusząco, powoli z każdym subtelnym krokiem zmniejszając dzielący je dystans zarówno emocjonalny jak i fizyczny. Nie minęła chwila a Julia była tak blisko zauroczonej kobiety, że nie mal stykały się ciałami. Ta młoda niczego nieświadoma dziewczyna była teraz tylko marionetką w rękach istoty która stoi od niej wyżej. Ta odpowiedź wprowadziła milczenie i stagnacje wśród kobiet.
- Jak ci na imię ?- Julia przerwała ciszę i spokój który panował w tym miejscu. Delikatnie wyszeptała te słowa prosto do ucha kobiety, jednocześnie dotykając pleców kobiety, w miejscu gdzie były one nagie.
- Samanta, a tobie?- wypowiedziane słowa zdradzały u kobiety narastające w bardzo szybkim tempie podniecenie i ciekawość. Natychmiast, też jakby automatycznym ruchem objęła wampirzyce w tali.
- Mów mi rozkosz...- słowa te natychmiast zaszczepiły w głowie śmiertelniczki jeszcze większy stopień poddaństwa. Julia by niczego nie robić zbyt pochopnie, postanowiła że potrzeba jeszcze kilku gestów. Ale użyje ich dopiero kiedy nadejdzie odpowiedni moment.
- Dobrze ma Pani...- wola kobiety została złamana przy pomocy manipulacji i prostej grze. Julia na dodatek lekko pocałowała ją w usta, tylko po to by kobieta pamiętała spotkanie z jakąś jej podobną. Dalej język Julii podążył po szyi kobiety. Owa mruczała co oddawało stan jej podniecenia i fakt, iż już pora.
- To nie zaboli obiecuje...- wampirzyca pogładziła kobietę po twarzy i złączyła jej usta z swoimi w długim i ognistym pocałunku. Po pocałunku, usta Juli powędrowały do miejsca które pulsowało od życiodajnej krwi. Kły lekko przekłuły skórę, zaś język i usta powoli spijał vitae. Umysł ofiary pogrążony został w mgle jaka towarzyszyła „pocałunkowi”. Dziecię Nocy piło powoli degustując się każdą kroplą. Lecz po chwili nadszedł czas, by zaprzestać pożywiania się. Julia delikatnie ułożyła kobietę na ziemi i stwierdzając, iż jej ubiór nie będzie potrzebny, rozpłynęła się w mrokach nocy. Miała kilka godzin na dotarcie do schronienia swego ojca i była pewna, że tam dotrze.

***
Starszy nacisnął na klamkę od swego schronienia. Jego nadludzkie moce sprawiły, iż dotarł do niego z olbrzymią punktualnością i wyczuciem nadchodzącego świtu. Wraz z jego krokami, stary naścienny zegar oznajmił, iż nadeszła godzina szósta rano. Kroki wampira kierowały go do salonu, gdzie w barku trzymał swoją jak sądził „prawdziwą” szkocką. Gdy jednak przekroczył próg salonu, przywitał go głos tak znany, lecz jeszcze nie oczekiwany w jego domostwie.
- Witaj Ojcze...- Julia siedziała, a raczej w połowie leżała na jednym z foteli przy kominku. Na dodatek w kominku palił się ogień, który zapewne kobieta rozpaliła. W ręce trzymała butelkę wina jak po chwili stwierdził starszy wina z XVI wieku. Zdziwił go jednak fakt półnagości kobiety i brak jakichkolwiek bagaży.
- Liczę na wyjaśnienia, pojawiasz się szybciej niż było to ustalone. Na dodatek nie zajęłaś pokoju w mym domostwie i nie posiadasz niczego ze sobą prócz skromnego odzienia, wniosek jest jeden- ucieczka- Starszy mówił powoli i z dbałością o słowa, lecz nie patrzył na kobietę. Zamiast tego zajął fotel obok niej i czekał co ona ma mu do powiedzenia.
- Jakiś fanatyk religijny...- westchnęła tak jakby chciała ukazać swą bezradność, zaraz jednak rozwijała swoją myśl- zaszedł mnie w domu, cudem z niego uciekałam. Dobrze wiedział kim jestem i o tym, że przebywałam z ludźmi z pomiotu- spojrzała na swego ojca, a on poddał się zamyśleniu. Przez chwile kobieta stwierdziła, iż jej słowa do niego nie dotarły, lecz Spokrewniony zaraz zmył tą myśl słowami:
- Tutaj jesteś bezpieczna, te karykatury aniołów z Lancea Sanctum tutaj nie raczą przyjść bez mego wyraźnego pozwolenia...- słowa Starszego, wywołały u Julii uśmiech na twarzy. Faktem było jedno jej Stwórca zawszę się za nią wstawiał, mimo swego niemalże „pradawnego” podejścia do wielu spraw.
- Dziękuje. A czy Ty dowiedziałeś się czegoś o tym Acheronie ?- kobieta, sama była ciekawa efektów śledztwa które wampir prowadził.
- Nie, ten cały Acheron musi być w mieście od niedawna, lub wszędzie pojawia się incognito...- stwierdził Starszy i ciągnął wypowiedź dalej- przynajmniej wiemy, iż posiada kilka nadnaturalnych sztuczek do manipulacji ludźmi oraz słabo zna podział Rodziny w mieście i jej koligacje- wampir się uśmiechnął, tak jakby w tym co mówi była jego przewaga nad wrogiem,a dziewczyna siedząca obok która była jego córka nic nie rozumiała.
- Czyli jest nieuchwytny, czy już masz jakiś trop ?- wampirzyca nie mal natychmiast po rozmyślaniu mężczyzny, zadała to pytanie. Przy tym wzięła łyk wina, którego już pół butelki zostało wypite.
- Całe miasto jest pełne tropów, które jednak nasze zmysły nie potrafią tego połączyć w całość. Do tego potrzeba szaleńca...- rzekł Starszy i spojrzał na butelkę wina które piła jego córka, z podłym uśmiechem dodał już nie na temat śledztwa- raczyłaś pofatygować się do piwnic i wyciągnąć wino, tylko zastanawia mnie dlaczego akurat Weneckie ?
- Wyciągnęłam pierwsze lepsze, a to okazało się bardzo dobre i na dodatek w sporej butelce...- uśmiechnęła się lekko i spojrzała na etykietkę alkoholu- 1632 rok winnice w Wenecji...- przeczytała jedną z wielu informacji zawartych na tym papierze przyklejonym do butelki. Starszy wstał na te słowa, sądząc iż pora ułożyć się do spoczynku, zasłużonego i wyczekiwanego, gdyż nie spał od kilku dni. Kiwnął lekko głową na pożegnanie i opuścił pokój zostawiając Julie sam na sam z ogromnym i nieco przerażającym majestatem posiadłości.
- A więc sama, mam sobie wybrać pokój...- kobieta ucieszyła się na tą myśl, która tak naprawdę była Starszemu przecież obojętna. Wybór jednego z 45 pokoi, przeznaczonych dla gości, których jednak prawie nie miewał, wcale go nie interesował. Starszy był już w swoim prywatnym pokoju i układał się do snu, który miał trwać tak długo póki ponownie ten świat nie zostanie spowity przez ciemności nocy. Także jego córka niebawem ułożyła swe ciało, by zasnąć na te przeklęte godziny, gdzie króluje ich wróg słońce.
***
Oczy wampira otworzyły się gdy tylko zegar wybił pierwszą godzinę mroku. Oblizał usta na myśl, iż dziś może będzie ucztował na ciałach swych wrogów. Sen był ojcem jego planu, planu zgładzenia owego tajemniczego jegomościa o przydomku Acheron. Wstał, zrobił kilka kroków po pokoju tak jakby chciał rozruszać kości, zaraz jednak skierował się do telefonu. Przyłożył słuchawkę do ucha i zaraz po pokoju roznosił się odgłos rytmicznego wybijania cyfr na konsoli urządzenia.Następnych odgłosem, który jednak słyszał tylko Starszy było potwierdzenie łączenia się. Zaraz też odezwał się głos przesiąknięty rosyjskim akcentem:
- Dimitri Salvenko, słucham...- mówca zaczął jak należało zacząć rozmowę telefoniczna, lecz wampir od razu przeszedł do rzeczy:
- Dimitri towarzyszu. Mam sporej wagi sprawę dla twej osoby. Mam nadzieje, że raczysz mnie dziś odwiedzić?- każdy kto teraz usłyszał by głos Starszego stwierdził by że zimny i bezlitosny wampir, to raczej nie on. Jego głos może nie emanował ciepłem, ani przyjaźnią. Lecz na pewno szacunkiem.
- Ah... To ty kamracie, ileż to już lat ? A zresztą nieważne, owszem tej nocy możesz sie mnie spodziewać. A teraz wybacz, mam jeszcze kilka spraw na głowie...- te słowa były zakończeniem rozmowy, jeszcze przed odłożeniem słuchawki Starszy usłyszał głuchy strzał. Potem wytężone zmysły wyłapały odgłos upadającego ciała. A to znaczyło, że jego znajomy nie wyszedł z wprawy. Podły uśmiech towarzyszył wampirowi, w momencie odkładania słuchawki. Matuzalem zaraz potem ruszył do drzwi, w celu opuszczenia pokoju i sprawdzenia co robi jego córa. Jego potomkini jednak wyprzedziła myśli swego ojca. Staneła przed nim, nie mal zaraz po tym jak Starszy otworzył drzwi.
- Musimy porozmawiać...-zaczęła pierwsza spokojnym i pewnym siebie głosem, co bardzo spodobało się wampirowi. Pewna postawa i lekki bunt w głosie, zdradzał, iż Spokrewniona ma coś ważnego do przekazania. Tym razem więc to on miał słuchać a ona prawić o jakieś rzeczy.
- A więc mów o co chodzi...- rzekł z lekkim uśmieszkiem, a ręką wskazał by przekroczyła próg jego pokoju. Co wampirzyca zaraz poczyniła rozglądając się po owym. Był to średnich rozmiarów pokój z licznymi obrazami, które przedstawiały jakąś starożytną cywilizacje. Prawdopodobnie była to „młodość” jej ojca.
-Chodzi o te ataki na mnie...-pewność uciekała coraz bardziej i bardziej z każdym słowem kobiety. Tak jakby bała się o tym rozmawiać. Starszy tylko zmrużył oczy i słuchał dalej, jego twarz była surowa. Taka postawa wampira jeszcze bardziej martwiła Julie. Zaraz jednak mówiła dalej- widzisz ojcze Pomiot obserwował mnie już od kilku miesięcy, nie raczyłam cię tym martwić. Ale sądzę, iż może tutaj chodzić o coś więcej niż zwykły werbunek...- powiedziała tak jakby przełykając ślinę, jej strach osiągnął szczyt. Tańczyła teraz na ostrzy noża i niebyła w stanie stwierdzić, jak zareaguje jej stwórca. Wampir przez chwile milczał, pogrążając się przy tym w myślach tak odległych, iż nawet jemu obcych. Widocznie nadeszła pora by i on zorganizował krwawe łowy. Zaraz jednak odgłos pukania do drzwi przerwał ciszę oraz rozmyślania wampira który rzekł tylko:
- Właśnie przybyły twe odpowiedzi...-podły uśmiech pewności siebie towarzyszył wampirowi, gdy opuszczał pokój. Tylko po to by przywitać swego dobrego znajomego i najlepszego informatora, którego tak dawno nie widział i z którego usług tak dawno nie korzystał. Starszy wysłał po niciach telepatii proste polecenie, a raczej zaproszenie do jegomościa który pukał. Tak więc jego wyostrzone zmysły, zaraz usłyszały dźwięk otwierających się drzwi, a po chwili ciszy kroki na piętro, po schodach posiadłości. Starszy nie chciał czekać na swego gościa, ruszył mu na przeciw. Spokojnym i pewnym Myślami które narastały powoli do rozmiarów obsesji lub nawet paranoi. Minęło kilka chwili gdy dwoje Dzieci Nocy spotkało się na korytarzu prowadzącym do sypialni Matuzalema. Pierwszy przemówił jednak gość, ubrany w czarny prochowiec z wysokim kołnierzem oraz rzędem błyszczących złotych guzików:
-Nadal nie rozumiem, co widzisz w tych stanach...- głos spokojny, przesiąknięty rosyjskim akcentem przeciął ciszę domu, zaraz za głosem ruszyło spojrzenie na Starszego. Spojrzenie badacza lub też szaleńca- ten Acheron to niezłe ziółko...- mruknął Dimitri i ruszył bliżej ku gospodarzowi z wyciągniętą dłonią.
-Widzę w nich spore możliwości i anonimowość, to mi wystarczy...- odpowiedź na pytanie lub też narzekanie wampira z Rosji, nastąpiła dopiero wtedy gdy ów ruszył w stronę rozmówcy- a więc już wiesz o czym chce rozmawiać, zadziwiasz mnie mimo lat ciągle tak samo...- podły uśmiech na obu wampirzych twarzach i serdeczny uścisk dłoni. Zupełnie tak jakby byli świetnymi współpracownikami lub nawet i braćmi. Lecz teraz to gospodarz zadał pytanie- W zasadzie liczyłem, że spotkamy się za kilka nocy, a proszę cóż Twa osoba robiła w Ameryce?- ruszył powoli ku salonowi i wskazał by gość ruszył za nim, co ten bezzwłocznie uczynił.
- Ah... Drobny pościg, za rewolucyjnym nasieniem. W moim kraju, nie ma szans na przetrwanie takowa sprawa, więc nasionko chciało wykiełkować tutaj. Można palić tutaj ?- nie czekając na odpowiedź Spokrewniony odpalił długiego czarnego papierosa. Ku zdziwieniu Julii jej Ojciec nie zareagował na to mimo, iż nie lubi palaczy. Widocznie sprawa musiała być na tyle ważne, iż tolerował takowe zachowanie. Po kilku chwilach cała trójka znalazła się w salonie, w którym dziewczyna ubiegłej nocy spożywała zamorski trunek. Zapowiadała się długa konwersacja skraplana najlepszymi trunkami oraz wyborną krwią śmiertelnych.
***

Zegar wybił drugą w nocy, a rozmowa na temat Pomiotu Beliala nadal była w punkcie wyjścia. Były agent KGB raz po raz wpadał w trans nad mapą miasta, tylko po to by bezskutecznie szukać miejsca spoczynku wampirów z owej sekty. Dopiero koło trzeciej całkowita cisza została przerwana przez nagłe, nieco głośne słowa:
- Mam ich, a raczej naznaczone przez nich ghoule, może i nawet jakiegoś opiekuna tej trzody. Ślady ich krwi są wyraźne na Santa Anna 13 oraz Beverly Hill’s 4. Reszta śladów to tylko mgiełka ich egzystencji w pewnych miejscach...- rozważania gościa bardzo zaciekawiły Starszego który podszedł do mapy i spojrzał na wskazane przez owego punkty.
- Jestem zadowolony z twej pomocy Bracie, czy raczysz jednak mi pomóc jeszcze? Wszak ta przysługa będzie z korzyścią dla nas obu...- gospodarz mówił spokojnie, bardzo wyraziście i po rosyjsku. Tak jakby chciał całkowicie zdobyć zaufanie swego pomocnika, bo sądził, iż tak może już go nazwać. Kontynuował więc- Następnej nocy ruszymy na posiadłości tej plugawej sekty i zamiast zabijać ich ghoule przejmiemy je. Łupem podzielimy się po równo, jak przystało na wytrawnych  łowców- kończąc swój wywód położył rękę na ramieniu Malkava, a ten podle się uśmiechnął. Wszak przecież myśl o tym, iż ów Rosjanin potrzebuje oczu na ulicach L.A nie była tak dobrze ukryta.
- Pozostało mi więc tylko przystać, na twą propozycje. Uderzymy następnej nocy...- słowa przecięły cisze, która mogła by być rozważaniem propozycji. Przecięły je wtedy gdy zegar wybił następną godzinę królowania nocy nad miastem. I wnet, niczym uderzenie pioruna rozległ się głuchy odgłos bijącego się szkła. Starszy szybko się obrócił, by sprawdzić co lub kto spowodowały ten jakże irytujący ton w jego posesji. Zobaczył jego córkę która patrzyła tylko na rozbity kielich z pewnym siebie uśmieszkiem, który potwierdzał więzy krwi między nimi. Z wygiętych w owym ust wydobył się spokojny głos pełen powagi:
- Pozwól i mi w takim razie ruszyć z wami na owe łowy...- kobieta rozpoczęła rozmowę, której końca nieznana. Wstała po tych słowach jakby chciała przy tym zaprezentować siebie i zrobiła krok do mężczyzn, palcem jeszcze mokrym od trunku delikatnie kreśląc znaki na stole- pozwól mi się wyżyć, chce słyszeć ich błaganie, chce widzieć ich rozpacz...-szeptała do ucha swemu ojcu, który pokiwał głową i odparł spokojnie, lecz i pogardliwie:
-Do ciebie mam inne plany, ty zostajesz w mym schronieniu. I nie waż się go opuszczać, podczas gdy my będziemy na łowach. Jeśli zaś to raczysz, w całej swej głupocie zrobić...- zatrzymał swe słowa tutaj na chwile, dając kobiecie czas. Czas by każde z nich powoli wsiąkało w jej umysł-Poniesiesz srogie konsekwencje, któż może wiedzieć jaką karę za takowy bunt mój umysł po tej rzezi na pomiocie wymyślić może...
Dziewczyna zaniemówiła, wiedząc iż jej Stwórca nie zwykł żartować. Zrobiła krok do tyłu i opadła na fotel niczym zrezygnowane, lecz wygłodniałe zwierzę. W jej myślach formował się plan próby buntu i przechytrzenia Starszego. Plan musiał być zapewne misterium w całej swej doskonałości. Bo w końcu przechytrzyć kogoś kto nie dał się uśpić, zabić a nawet ośmieszyć przez trzy tysiące lat to olbrzymie wyzwanie. Tak więc rezygnacja i strach przed porażką lub też potęga wiezu krwi wzieła górę i po chwili milczenia i pogrążenia w myślach kobieta odrzekła:
- Tak Ojcze.
Starszy słysząc owe słowa lekko się uśmiechnął i zaraz zwrócił się pytająco do swego gościa z Europy:
- Jak dużo może tam być tego bydła i czy znajdziemy tam chodź jednego z tych niewolników własnej Bestii ?- głos spokojny pewny siebie. Starszy znał wynik tego spotkania już teraz, nie wiedział jednak czy pojawienie tam się tak potężnej krwi jaką posiadał, zarówno on jak i jego pomocnik. Nie zostanie wyczute szybciej, przez „pasterzy”. Co mogło by przeszkodzić w podziale ludzkiego łupu.
- Po liczbie linii jakie udało mi się połączyć w jedną całość, sądzę, iż ludzi naznaczonych jest tam koło tuzina. Istnieje jeszcze poza tym linia prowadząca do jakiegoś Spokrewnionego oraz do...- Malkav jeszcze  raz stanął nad mapą wyraźnie szukając w owej odpowiedzi- ...do czegoś co nie jest naturalnym bytem, lecz nie należy do Rodziny.
-Tak więc, co to? Lupin, mag, upiór czy może jakieś ludzkie ścierwo co przez mętne praktyki demonologi pozyskało cząstkę mocy Niższych Sfer ?- z każdym słowem było słuchać rozbawienie w głosie Starszego, dopiero kiedy wypowiedział ostatnie słowa jego głos ponownie zlodowaciał- Bies? Czy raczej coś gorszego nawiedziło ten świat ?- pytanie zadane tak zimnym i obojętnym głosem, iż gdyby go zmaterializować to okrył by szronem wszystko w danej komnacie.
-Linie jego umysłu są nie wyraźne i kotłują się tylko w jednym punkcie. Śmiem twierdzić, że owej istoty jeszcze tutaj nie ma, lecz niebawem przybędzie...- Dimitri tymi słowami zakończył obserwacje mapy i sięgnął po kieliszek z ludzką krwią oraz winem. Którego tej nocy Straszy nie szczędził by przywitać gościa w swych nie mal, że antycznych progach.
-Ach... –westchnięcie potwierdzające ponownie, iż gospodarz jest rozbawiony faktem walki z przybyszem z innych światów, rozpoczęło jego dłuższą wypowiedź- te bydlęta to pokarm dla niego, pożre najpierw ich ciała, by potem wchłonąć ich błagające o litość duszę. Z każdą duszą będzie coraz silniejszy i bardziej przy kotwiczony do tego świata, aż w końcu stanie się tutejszym Siewcą Destrukcji lub jak kto woli Apostołem Nowego Ładu...-rozbawienie sięgnęło teraz zaiste swej największej formy, równie szybko się jednak skończyło i znów twarz wampira stała się niczym kamienna maska.
-Moim zdaniem bardzo dobrze, iż robią coś takiego...-uśmiechnął się podle Rosjanin, zaraz kontynuując wypowiedź- będzie to pretekst do późniejszych Krwawych Łowów na tą sektę, na  dodatek z ręki samego Ordo Dracul...-spojrzał w kielich, po czym jednym ruchem opróżnił go z resztek trunku i krwi w owym.
-Słuszna uwaga towarzyszu, aczkolwiek chwilowo zachowajmy tą wiedzę tylko dla siebie. Najpierw chcę się dowiedzieć, po co im ten Bies w naszym wymiarze.I wolałbym, żeby to nie Ordo tylko Zakon Świętej Włóczni ścigał te pomioty piekieł,tak będzie korzystniej dla miasta.-stwierdziła druga strona rozmowy jaką był zaiste najpotężniejszy wampir Rzędu Drakuli w mieście. Następnie Spokrewniony przeniósł wzrok na swą córkę, która uważnie śledziła tok rozmowy, jednak nie ważyła się odezwać.
-Mniejsza o to. Jutro o tej porze będzie już po wszystkim...- Dimitri tymi słowami zakończył rozmowę wbijając przy tym nóż w punkt w którym była siedziba kultystów i domniemanego demona, uczynił to z pewnym siebie uśmiechem na twarzy. W końcu tym razem to on miał przewagę nad wrogiem...
***

Stary magazyn umieszczony nie opodal doków zdawał się być pustym lub co najmniej nieżywym miejscem. Takie wrażenie miał on sprawiać na ludziach, którzy żyli w słodkiej i jakże fałszywej świadomości dominacji nad tym światem. W porach nocnych okolicę doków były prawie puste co wcale nie ułatwiało zadania dwójce Spokrewnionym. Woleli dostać się tam przy pomocy „śmiertelnych” środków transportu a nie jak wampirza natura nakazywała dzięki mocy transmutacji.
-Cóż za parszywa dzielnica...-powiedział Dimitri, kiedy jego noga po raz wtóry stanęła w psich odchodach, będących integralną częścią ciemnej i małej uliczki którą wybrali by dostać się do magazynu. Starszy nie reagował na jego słowa, po prostu szedł spokojnie do przodu, mijając kartony, śmietniki oraz bardzo nielicznych przechodniów. Ich celem były nie wielkie drzwi w ogrodzeniu złożonym z sporej wielkości stalowych płyt. Tak jak się spodziewał, ludzie Pomiotu byli zbyt pewni siebie i nie pozostawili nawet strażników obok owego wejścia, lub owi strażnicy nie sądzili, iż ktoś może tędy wejść.
-To tutaj...-powiedział Starszy gdy stanęli przed drzwiami z złączonych ze sobą trzech kawałków blachy. Jego dłoń przywdziana w czarną skórzaną rękawiczkę, powędrowała do uchwytu służącego za klamkę, który tak jak wampir sądził opierał się pociągnięciu za niego, tylko dzięki zamkowi. Takie zabezpieczenie nie mogło zatrzymać tak wiekowego łowcy, jego dłoń stawała się niematerialna podobnie jak całe ciało. Wampir stał się jednością z otaczającymi go cieniami i owe wykorzystał do tego by bezszelestnie znaleźć się pod drugiej stronie drzwi.
Z drugiej strony zaś, ujrzał dwóch przedstawicieli jednej z licznych w tutejszym okręgu rodzin ghouli. Ich ubiór nie zdradzał niczego wyjątkowego, lecz broń jaką Starszy zauważył w dłoniach mówiła jasno, iż dzieje się tutaj coś ważnego. Wyostrzone zmysły wampira zaczęły analizować owych strażników. Oboje mieli w swym bojowym inwentarzu nóż i pistolet maszynowy, który był używany przez wiele firm ochroniarskich w tym rejonie. Ciszę która trwała już kilka szybkich uderzeń serca ich żywych ciał przerwały słowa:
-Szef wspominał o wyjątkowej ostrożności, inaczej nie dostaniemy krwi...-zza rogu wyłonił się wyższy i lepiej uzbrojony przedstawiciel straży lub po prostu pachołek Pomiotu. Ten jednak miał widoczny znak na szyi, krwawy ryt przedstawiający pentagram.
-Nic się nie dzieje, cisza i spokój przecież. Nie mamy powodu do jakichkolwiek obaw...-jeden z nich odpowiedział wymownie widząc, zbliżającego się.
-To, że ty tak uważasz, nie znaczy, iż nasz Pan podziela twój pogląd. Pamiętaj jeśli nawalimy, nie dość że nie dostaniemy krwi to jeszcze spotka nas los okrutniejszy od śmierci lub nawet potępienia...-naznaczony stanął przed nimi i przyjrzał się im uważnie. W tym momencie cień, którym bym Spokrewniony przesunął się za nich, niczym wiatr który niesie tylko śmierć.
 -Coś jest nie tak...-mruknął milczący do tej pory przedstawiciel strażników i rozejrzał się po najbliżej sobie okolicy. Wzdrygając się nagle, gdy spojrzał na swego przełożonego- o kurwa...- przy wypowiadaniu tych słów oczy obserwatora rozszerzyły się i zrobił on paniczny krok do tyłu. Wyglądał teraz niczym bezbronny szczeniak.
-Co jest? – grymas zdziwienia wykrzywił twarz jego towarzysza warty i sam począł się rozglądać. Jednak nie spostrzegł niczego dziwnego- co do kurwy nędzy zobaczyłeś, mów!- ghoul prawie krzyknął i przeładował nerwowo broń. A ich przełożony patrzył się na to tylko, z zdziwieniem w oczach, nie wiedział co tak zadziałało na tych dwóch. Nie wiedział, co teraz zamierzają zrobić. Przyczyna tego była oczywista i prosta, Starszy użył jednej z swych zdolności tylko po to by wprowadzić zamieszanie. Strażnicy nie widzieli swego przełożonego, lecz paskudną rozkładającą się karykaturę jego ciała.
-Co wam odbija popierdoliło wam się coś?- dowodzący cofnął się dwa kroki do tyłu, co było karygodnym błędem. Sznureczki strachu w głowach jego podwładnych zmieniły go w gotową do walki bestię, na dodatek będącą po prostu żywym trupem. Starszy tylko podle się uśmiechnął, gdy dwójka degeneratów rozstrzeliwała swego przełożonego, a potem sama sobie rzuciła się do gardeł. Kule przeszły przez cieniste ciało wampira i uderzyły w  drzwi. Materializacja napastnika nastąpiła na oczach jednego z umierających strażników.
- Czym ty kurwa, jesteś...-kurczowe oddechy, świadczyły o przebitym płucu. Co potwierdziły krwawy kaszel i prawie natychmiastowa śmierć pytającego. Który jednak nie otrzymał odpowiedzi. Całe te zajście słyszał Dimitri, podobnie jak zaraz po nim otwierającą się zasuwę od drzwi prowadzących do celu.
-Jak rozumiem, przesłuchanie się udało ...-Rosjanin rzucił od niechcenia. I zrobił krok do przodu, wchodząc na teren należący do dokowych magazynów. Spojrzał zaraz na trzy trupy, wciągnął powietrze tak jakby chciał owe poczuć- poczuli smak paranoi, prawda? Powietrze jest jeszcze ciepłe od posmaku strachu, paranoi  i paniki...- były agent oblizał wargi i zbliżył się do ciał, kontynuując, swą mowę tym razem jednak wskazując palcem na broń- niemieckie MP5, to nie jest tani sprzęt...-słowa te skierował Starszego, który stał i analizował otoczenie, przez swe zmysły. Lecz zaraz odpowiedział swemu towarzyszowi:
-Droga broń spora liczba straży, która patroluje cały teren. To nie wróży, nic czego mogliśmy się spodziewać. Na dodatek mamy tutaj chyba towarzystwo większej ilości Spokrewnionych o różnym nastawieniu do otoczenia. W głównym magazynie miesza się aura lęku, przerażenia, podziwu oraz adoracji jakiegoś bytu. Rozważania pora zakończyć wnioskiem wzywają demona...-mówił szybko, lecz dbale raz na jakiś czas jego wzrok doszukiwał się jakiś szczegółów na tyle istotnych by dodać do rozważań. Jednak nic więcej nie przykuło uwagi Spokrewnionego.
- Czyli możemy spodziewać się zaciętego oporu. Tych troję było nakarmione krwią niemalże do syta, przy okazji uzbrojonych i zapewne doświadczonych- Dimitri przyklęk nad ciałami i sprawdził ich ramiona, podwijając ich rękawy i pokazując na tatuaż który był symbolem jednostki- marines, więc znają się na swym fachu. 58 grupa uderzeniowa, chyba z Wietnamu. Krew ich odmłodziła i utrzymywała przy życiu, niczym jakiś narkotyk lub inne ścierwo.
-Więc mamy do czynienia z bandą komandosów...- Starszy podle się uśmiechnął i spojrzał na ciała, z aktorskim politowaniem na twarzy- przynajmniej nacisną na spust, nim umrą. Znamy ich słabość, są nią wspomnienia z wojny, kto wie może który ujrzy dziś napalm...- pozoracyjny śmiech wydobył się z ust Spokrewnionego, który dobrze wiedział czym była wojna nazywana przez ludzi „brudną wojną”. Starszy począł iść do przodu powoli, ku największemu wśród widocznych budynków. Tuż za nim ruszył jego towarzysz. Kilka kroków i zaraz dźwięk pocisków które przecinały powietrze przeciął ciszę tego miejsca:
-Wróg w sektorze II...- oznajmił jakiś ochrypły krzyk, między salwami z broni maszynowej. Ogień krzyżowy powinien zaskoczyć napastników, lecz nadludzkie zmysły obu przedstawicieli Dzieci Nocy natychmiast zareagowały. Dimitri, niczym ściana przyjął pierwsze kilka pocisków na siebie, by po chwili zniknąć gdzieś między stojącym inwentarzem, jakim były skrzynki i beczki. Starszy zaś, z diabelską prędkością stanął za jednym z strzelających i obnażył swą katanę. Jego pamiątka z pobytu w Japonii przecięła zaskoczonego strzelca w ułamku sekundy, zaś drugi stojący obok przeżył tylko uderzenie serca dłużej. Rosjanin zaś, powoli przemieścił się pod tą prowizoryczną osłoną, której części były systematycznie niszczone przez ogień z broni maszynowej. Kaliber jednak tym razem był większy, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Były to prawdopodobnie bronie stacjonarne, co jeszcze bardziej dziwiło byłego agenta KGB.
- Wsparcie do sektory II. Kod czarny, trzeciego stopnia...- zza beczek dobiegały odgłosy komunikacji przez podręczne radiostacje oraz przeładowywanie broni. Wampir uśmiechnął się sam to siebie i zaczął czegoś szukać w kieszeni swego stylizowanego na lata 80 płaszcza. Po kilku chwilach znalazł swój pistolet i nagle się wychylając trzykrotnie pociągnął za spust. Kule dosięgnęły swych celi, a mężczyźni byli zaskoczeni i taka właśnie zachowała się ich mimika twarzy w danym momencie. W momencie ich śmierci. Jego cele ubrane były w stare mundury Marines, jeszcze z wojny w Wietnamie.
- To były ostatnie ludzkie truchła, na chwile obecną...- spokojny głos odrzekł zza Dimitriego, był to Starszy który zakończył życie swych przeciwników.
-Co zrobimy z ciałami ? I z tą wszechobecną broniom?- zapytał Rosjanin odwracając się w stronę swego rozmówcy i mówiąc dalej- taka ilość owej, na pewno nie przejdzie obojętnie obok myszkujących tutaj choćby bezdomnych, czy co gorsza straży nabrzeża ...
- Owszem. Ale to już nie nasza sprawa, powiedział bym wręcz, iż to sprawa tutejszej ludzkiej rodziny mafijnej. Lub czegoś w ten deseń...- Spokrewniony wiedział dobrze o czym mówi, większa część doków należała do mafii, której władcą był jeden z wampirzych gospodarzy Elizjum- nas powinno to najmniej obchodzić, chyba że potrzebujesz się dozbroić.
- Nie ufam nowoczesnym zabawką...- Dziecko Nocy schowało swój wysłużony pistolet pod płaszcz i spojrzało w stronę Starszego który już począł iść w kierunku głównego hangaru. Tak jak się spodziewali, na chwile obecną życie w tej dzielnicy zamarło na dobre.
***
Kroki wampirów zmierzały w stronę metalowych schodów, które prowadziły do jednych z licznych wejść do magazynu. Od czasu strzelaniny nie napotkali już ani jednego służalczego śmiertelnika, nawet psa obronnego. Tak jakby przełamali się przez wszystkie linie oporu wroga za pierwszym razem. Starszy by nie tracić czasu rozpłynął się w cieniu pobliskich kontenerów i wynurzył już na górze schodów, rozglądając na lewo i prawo. Nic jednak nie przykuło jego uwagi, nic prócz cichej inkantacji która niczym mgła wypełniała magazyn od środka. Dimitrii najwyraźniej odczuł ową swymi dziwnymi nawet jak na wampira zmysłami, gdyż przystanął w połowie schodków.
-To mantra wezwania...- odpowiedział wiekowy wampir, gdy jego mózg szybko przeanalizował słowa, a zmysły wyostrzyły  się precyzyjnie, iż znał już nawet liczbę osób w środku. Która zistę go nie dziwiła, po tym jaką liczbę ochroniarzy zobaczył.
-Strach, ból, podniecenie, oczekiwanie...- Rosjanin precyzyjnie stwierdził jakie sznureczki uczuć oplatają umysły tutejszych ludzi, lub też innych śmiertelnych bytów. Zaraz też warknął do Starszego- zakończmy to pierdolone szaleństwo...- na dźwięk tych słów, na ustach Starszego pojawił się uśmiech który rozpłynął się razem z nim podczas transformacji w cień. Wampir pod postacią cienia, bez problemu przekroczył materialne bariery i widział całe zajście będąc wśród jego uczestników. Jego wyostrzone zmysły szybko opanowały ciemności panujące w prawie całym magazynie i rozpoczęły jego obserwacje. Straży było nie wiele, o wiele mniej niż na dworze, pomieszczenie było jednak pełne fanatyków tej hedonistycznej sekty.
- Bracia! Nadszedł czas! Nasz Pan przemówił, nasz Pan okazał nam łaskę obcowania z jednym z jego dzieci z jego pomazańców...- słowa natchnionego proroka przerwały medytacyjną mantrę, która trwała już zapewne wystarczająco długo. Starszy spojrzał na drzwi i zobaczył przenikający cień, a chwile potem kurczowo trzymającego się za szyję strażnika, tutejsza „widownia” trwała w ekstazie tak mocnej, iż nawet bezpośredni atak był by wątpliwą metodą na zakończenie owej. Wampiry teraz zarazem obserwowały mówcę, który i tym razem znowu przemówi:
- Credo Belial, Credo Satanas, Credo Chaos !- słowa te zostały kilkakrotnie powtórzone przez tłum. A Matuzalem stwierdził, iż jedyny wampir jaki tu jest przygląda się temu wszystkiemu z czegoś, co można by było niegdyś miejscem spoczynku ludzi tutaj pracujących. Tak więc cień zaczął poruszać się w tamtą stronę widząc po drodze, jak strażnicy znikają jeden za drugim z ręki zaprawionego w sztuce jaką było skrytobójstwo Rosjanina. Minęło kilka sekund, kilka krótki uderzeń serca każdego z śmiertelnych kultystów, a Spokrewniony był w tej prowizorycznej budce. Umieszczonej na górze, tuż przy zadaszeniu hali.
-Liczyłeś, lub też liczyliście, iż nie zauważę waszych poczynań...?- Starszy rozpoczął rozmowę wyłaniając się z cienia razem z zamykającymi się drzwiami. A drugi Spokrewniony jakim był wampirzy kultysta pomiotu nie ukrywał zdziwienia, co sprawił, iż się nawet cofnął.
-Kim ty jesteś ? co tu robisz?!- wampir nie widział co ma poczynić w takiej sytuacji, został przecież zapewniony o bezpieczeństwie tej dzielnicy, bynajmniej to mówiły jego jakże łatwo dostępne myśli i gesty.
-Twe owieczki rezydują na terenie mojego Przymierza, a ty psie śmiesz jeszcze zadawać pytania. Zachowujesz się co najmniej tak jakbyś pragnął własnej zguby i ostatecznej śmierci...- głos wampira przybrał barwę sztucznego, lecz iście aktorskiego rozbawienia. Co spowodowało w głowie jak widać młodego kultysty jeszcze większy mętlik myśli. Kolejny psychiczny cios Starszy postanowił zadać nie mal natychmiast, jego oczy błysnęły zabójczą czerwienią, a on zrobił krok w kierunku neofity.
-Ani kroku dalej, bo dziś ty zapukasz do bram Piekieł...- neofita ostatnimi resztkami zdrowego rozsądku wyciągnął zza pasa swego Glocka i wycelował w klatkę piersiową napastnika.-a zresztą mantra dobiegła końca niebawem dziecię Beliala zejdzie na ten świat i pożałujesz tych słów...!- krzyk i kilka strzałów z broni. Tylko tyle zostało to zrobienia neoficie, którego umysł mimo, że martwy został wystawiony teraz na poważną i bardzo bolesną próbę...



CDN.








2 komentarze:

  1. Przeczytałam prolog i wybacz ale ale na tym poprzestanę. Tekst wymaga gigantycznej korekty a właściwie napisania go od nowa. Nie jestem literaturoznawcą ale doradziłabym ci:

    1) Uproszczenie stylu. Przeładowujesz epitety, obdzierając je równocześnie ze znaczenia. "Nagle przestał grać i w jego umyśle pogrążonym w stagnacji pojawiła się nieco zbereźna jak na jego antyczny wiek myśl." Czemu stagnacji? Tekst świadczy o czymś dokładnie przeciwnym, jego umysł wydaje się sprawną maszyną. Zbereźna myśl? Ale czemu tylko "nieco"? Przymiotniki też muszą mieć swój sens. Dużo za dużo się dzieje aby to było czytelne i miało lekkość.
    2) Popracowanie nad językiem. Tekst roi się od błędów ortograficznych i cechuje losową interpunkcją. To są pierdoły akurat, znacznie bardziej boli niepoprawna fleksja ("Dom był pusty, nie było w nim żywej duszy, nie licząc wszędobylskiemu duchowi przeszłości, który otaczał każdy przedmiot." - wszędobylskiego ducha, dopełniacz a nie celownik), powtórzenia...
    3) Logika tekstu. Między kolejnymi zdaniami musi zachodzić związek przyczynowo-skutkowy. "Sam książę bał się zaglądnąć, bez uprzedzenia do jego schronienia. Zaś jej mieszkaniec nie był przecież nikim wyjątkowym w tym mieście," Jeśli nie był wyjątkowy to czemu Książę bał się go odwiedzać? Czy to nie implikuje już pewnej wyjątkowości postaci? Jeśli ktoś rozwiązuje zagadki to nie ma umysłu pogrążonego w stagnacji, modyfikacja Beetovena wskazuje co najwyżej na swobodę twórczą a nie demoralizację etc. Nie tylko wydarzenia muszą mieć logiczne następstwo ale również ich opis musi być spójny.

    Nie traktuj tych uwag proszę jako przytyku ale konstruktywną krytykę :) Polecam ponadto spotkania literackie, gdzie Kuba (redaktor, dziennikarz oraz niezły wg mnie poeta ;)) oraz Pluszak (publikuje opowiadania w Science-Fiction), rozmawiają o sztuce pisania, czytają i oceniają teksty. Mnie najwięcej nauczyło absolutne zniszczenie jednego mojego opka przez prowadzącą warsztatów dziennikarskich ;) Nie znalazłam druku pod czerwonym długopisem

    Pozdrawiam i powodzenia,
    nika

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja dałem radę doczytać do końca :)
    Prawie wcale nie czytam autorskich opowiadań na forach i blogach, więc nie wiem jak ocenić poziom tekstu w odniesieniu do innych podobnych, rozsianych w czeluściach internetu, ale mam parę uwag, które może pomogą Ci w polepszeniu poziomu powieści. Tekst jest długi i dobrze, że przynajmniej podzieliłeś go trochę, ale i tak ciężko przez to brnąć czytając na kompie. Nie wydaje mi się, że każdy będzie to sobie specjalnie drukował (mi wyszło w Wordzie ok. 17 stron), żeby raz przeczytać tekst, o którym nawet nie wiedzą czy warto go czytać. Tak więc chyba najważniejsze, żebyś wziął pod uwagę, że tekst będzie czytany na komputerze. Unikaj lania wody i długich poetyckich opisów, a zamiast tego pisz bardziej konkretnie. Uprość formę. Nie staraj się kopiować stylu z czytanych przez siebie książek. Zamiast tego pisz bardziej lekko, prosto i konkretnie. Czytanie książek w takim stylu nie daje od razu umiejętności pisania w nim. Przydałoby się, żeby tekst ktoś zredagował, a skrócenie i uproszczenie tekstu pozwoli Ci łatwiej znaleźć kogoś kto by się tego podjął. Wydaje mi się, że jeśli napiszesz wszystko w prostszej formie, a potem dopiero będziesz dodawał upiększenia i dopieszczał słownictwo, to tekst wyjdzie lepiej niż gdybyś starał pisać od razu „wysokim stylem”. Myślę, że taka umiejętność przychodzi z doświadczeniem, więc przy pierwszych próbach pisarskich można zacząć od prostszego stylu.
    Sądzę, że fanowskie opowiadania rozgrywające się w realiach settingów wymyślonych na potrzeby RPGów powinny zawierać informacje, które pomogą się wkręcić osobom, które słabo znają uniwersum lub dopiero chcą zacząć przygodę z daną grą (w przypadku tego tekstu można określić ich chyba jako „ząbkujących” ;)). Ja miałem do tej pory niewielką styczność z Wampirem: Requiem, jak i z resztą WoDu, ale nie miałem specjalnie dużych problemów ze zrozumieniem o co biega. Natomiast uważam, że osoby, które nie miały żadnego pojęcia mogą nie rozumieć niektórych terminów z gry – takich jak nazwy klanów i dyscyplin – lub mieć inne wyobrażenia co do takich nazw jak np. ghule. Wydaje mi się, że w tekście powinieneś zamieścić stosowne objaśnienia niektórych rzeczy. Nie mówię o suchej definicji, ale np. zdanie typu „Stojąc przy barze zauważył trójkę ghuli. Wampiry tworzyły czasem pomniejsze sługi karmiąc co jakiś czas wybranych śmiertelnych swoją własną krwią, dla zapewnienia sobie ich posłuszeństwa. Nie byli nieumarłymi, lecz posiadali specyficzną aurę, dzięki której zwrócili jego uwagę.” Zawsze lepiej dowiedzieć się czegoś z jakiejś historii, bo wtedy się lepiej zapamiętuje, a konieczność szukania definicji w podręczniku w czasie czytania opowiadania nie jest fajna. Staraj się krótko tłumaczyć niektóre rzeczy i wrzucać różne ciekawostki. Wtedy tekst nabierze smaku. Tak więc pod tym względem jest ok, ale może być lepiej.
    Co do fabuły, to uatrakcyjnij jakoś wstęp bo trochę brnąłem na siłę, ale potem już ruszyło z kopyta i wciągnąłem się w akcję i jestem bardzo ciekaw co się dalej wydarzy. Jest tajemnica, sprytny antagonista, KGB. Fajnie się czytało i dalszy ciąg zapowiada się ciekawie. Widać, że jest to jakaś sensowna opowieść, a nie „jęczenie smutów”. Bohaterowie zapowiadają się nieźle (szczególnie Dimitri), ale przydałoby się ubrać ich w więcej szczegółów i mocniej zarysować charakter (dobry był motyw z nastawieniem Dimitrija do nowoczesnej broni – tak trzymać). Chętnie przeczytam o tym jakie mają bohaterowie nastawienie do różnych frakcji wampirze społeczności i spojrzenie na nieżycie. Mniej więcej od połowy było coraz lepiej. Mam nadzieję, że utrzymasz tempo. Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń